Konflikty nie dla grzecznych dzieci czyli o kulcie „Świętego Spokoju”.

Jedno wynika jasno z mojej praktyki coachki, kulturoznawczyni, menedżerki: otwarte konflikty w polskich realiach biznesowych, korporacyjnych są bardzo źle widziane. Znakomita większość z nas poświęci wiele, by konflikt pozostał ukryty, niewidoczny, a może przede wszystkim NIEWYPOWIEDZIANY, no bo nie bądźmy naiwni – ci co patrzą i tak wiedzą.

Zachowanie, które prowadzi do nieeskalowania konfliktu widziane jest jako ideał. Ot, choćby sytuacja sprzed kilku dni – na spotkaniu branżowym pewna przedsiębiorczyni (nazwijmy ją Amanda) – publicznie pochwaliła się współpracą z klientem nieetycznie przejętym od innego, obecnego na sali przedsiębiorcy (nazwijmy go Kazimierz). Inni uczestnicy spotkania – też biznesmeni – doskonale zdawali sobie sprawę z tej sytuacji, choć konflikt pozostawał przez strony zainteresowane NIEWYPOWIEDZIANY. W kuluarach, już po spotkaniu usłyszałam słowa podziwu dla poszkodowanego Kazimierza. Niektórzy wprawdzie zauważyli lekkie, chwilowe skrzywienie na jego twarzy w czasie przechwałek Amandy, jednak zaraz potem wziął się w garść. Zuch facet, no nie?

Nie uważacie, że właśnie często tak jest? Ludzie bardziej cieszą się, że konflikt pozostaje cichy niż martwią tym, że dzieje się jakaś niesprawiedliwość. Ktoś zarabia mniej niż ktoś inny, choć pracuje nie gorzej, no cóż, na to się zgodził, lepiej niech siedzi cicho. Szef podchodzi za blisko do aystentki, no cóż, ładna przecież jest.

Ile ja takich sytuacji widziałam i byłam świadkiem, gdzie w imię wielbienia, modlenia się do bóstwa „Święty Spokój” ludzie byli gotowi poświęcić niemal wszystko. Mąż znęca się nad dzieckiem – lepiej nic nie powiem dla spokoju rodziny. Koleżanka z pracy hejtuje inną koleżankę – no cóż, to nie moja sprawa. Były pracownik łamie tajemnicę przedsiębiorstwa – a kto by tego dochodził? I tak dalej i tak dalej.

Nawet nasz system prawny wspiera niedochodzenie do sprawiedliwości. Kupcie budynek od dewelopera i niech tam coś będzie nie tak – uczciwy prawnik z góry ostrzeże, że sprawa sądowa będzie ciągnęła się latami i jak dobrze policzyć, szkoda wyrządzona musi liczyć setki tysięcy złotych, by sprawa była warta zachodu. Inaczej zarobi tylko adwokat.  Nawet nie wyobrażacie sobie, ile może szkody Ci narobić nieuczciwy wspólnik – i znów, w urzędach Temidy sprawa będzie ślimaczyć się latami. Ostatnio nawet bicie żon trudno udowodnić – nigdy nie było łatwo, ale teraz,  po zmianie prawodawstwa na korzyść świętego spokoju świętej rodziny jest to jeszcze trudniejsze.

Choć absolutnie doceniam wagę świętego spokoju i fakt, że w wielu przypadkach walka o sprawiedliwość jest walką z wiatrakami, chciałabym dziś przedstawić Ci alternatywny punkt widzenia.

Jeśli masz typowe podejście do konfliktów, z całą pewnością nie raz nie dwa spotkałeś/aś osobę, która to z premedytacją wykorzystała. Zyskałaś/eś spokój, nie eskalowałaś/eś konfliktu, zachowałeś(aś) status quo, sprawiłaś(eś), że wszyscy łącznie z Tobą mogli udawać, że nic się nie stało. Trzeba też przyznać, że często to chyba najlepsze wyjście z sytuacji. Po co trwonić energię i nerwy na błahe czy przegrane sprawy?

To typowe podejście do konfliktów nie uwzględnia jednak kosztów emocjonalnych po stronie osoby poszkodowanej – być może w Tobie właśnie. Gdy godzisz się na milczenie w ważnych dla Ciebie sprawach, duża jest szansa, że Twoje poczucie sprawczości maleje, poczucie wartości kurczy się, ba, wstyd bycia przegraną/ym (wtedy może Ci się zdawać, że inni Cię tak widzą) skutecznie zmniejsza Twoją chęć nawiązywania relacji szczególnie tam, gdzie ktoś był świadkiem Twojego upokorzenia.

Jednocześnie, jeśli konflikt toczy się przy świadkach, agresor potrafi wzbudzać podziw – to tak można? – ludzie pytają i niektórzy dodają: WOW! Stają się świadkami ludzkiej krzywdy, trochę jak na scenie umywając ręce od jakiejkolwiek odpowiedzialności. Widzowie lubią obstawiać wygrywającą stronę i tłumaczyć sobie przegraną tej drugiej – „dobrze mu/jej tak”, „zasłużył/a”. W ich oczach stajesz się „głupi/a”, „niekonsekwentny/a”, „ślamazara”, „tchórz”. No bo skoro się tak dajesz ogrywać, to właśnie z Tobą musi być coś nie tak, prawda?

Widziałam w akcji wielu agresorów i ich popleczników. Byłam kiedyś świadkiem, jak prezes pewnej organizacji został jednocześnie prezesem innej, co nie było zgodne ze statutem. Nikt z członków tego stowarzyszenia nie miał odwagi zaoponować poza jednym, no powiedzmy dwoma niemrawymi, jąkającymi się wyjątkami –a byli to sami właściciele firm w demokratycznie zorganizowanym tworze! Fakt, że ten facet potrafił zadzwonić do klienta i pogrozić pracownicom korpo w sprawie skutków nieuczciwie przeprowadzonego przetargu! Choć jegomościa nie lubię, trzeba przyznać, że miał przysłowiowe „jaja”. Tego atutu używał i w dobrych i w złych sprawach. Z drugiej strony powyższy przykład nie jest ostatnim ani pierwszym, gdy miałam okazję obserwować tę niewidzialną aurę wytwarzaną przez stanowiska prezesów – prawie każdy w Polsce tę mgiełkę nadprzyrodzonej władzy dostrzega i gdzieś podskórnie woli z nią nie zadzierać, nawet gdy mówimy o stosunku prezesów firm do prezesa stowarzyszenia tychże prezesów!  

Czy można i warto postawić się takiemu komuś – szefowi, agresorowi, koledze, molestującemu Cię klientowi (a klient to przecież „nasz pan” )? Na pewno można. Takich sytuacji doświadczyłam mniej, może dlatego potrafią one skutecznie zapaść w pamięć. Można toksycznej koleżance powiedzieć co się myśli nt. jej hejtu,  poszkodowaną oświecić o sytuacji i poinformować przełożonego – i do diabła z tymi, którzy oskarżą Cię o donosicielstwo. Zmowa milczenia jest tu korzystna dla oprawcy. Można głośno zaprotestować, gdy konkurująca firma przejmuje w nieuczciwy sposób Twoich klientów. Można toksycznemu, psychopatycznemu mężowi/żonie/pracownikowi/przełożonemu/klientowi powiedzieć stop.

Pozostaje pytanie, czy warto? No bo co można zyskać, stawiając się silniejszemu, brutalniejszemu poza kolejnym  pobiciem/ostracyzmem w pracy/zwolnieniem za porozumieniem stron/dyscyplinarką? Jestem zdania, że Twoja aktywna postawa – jaka by nie była – wpływa na rzeczywistość.   Po pierwsze, informacja, że się bronisz, pójdzie w świat. Agresor wie, że nie może mieć już pewności, że pozostanie bezkarny. Po drugie, choć się boisz, zaczynasz czuć, że masz wpływ na rzeczywistość. Niewykluczone, że mniej ludzi będzie Cię lubić (szczególnie tych, których z agresorem łączy interes lub relacja), jednak na pewno więcej ludzi zacznie Cię szanować. Co więcej, gdy czyjejś sile przeciwstawiasz siłę, zdecydowaniem odpowiadasz na naruszenie Twoich granic, jest duża szansa, że agresor cofnie się. Większość z nich pozostaje groźna tylko tak długo jak ich atak spotyka się z bezradnością lub biernością. 

Czy namawiam Cię więc do otwartej walki o swoje? Nie. Zapraszam Cię do refleksji nt. tego, że bierność nie musi być jedyną odpowiedzią na zło i że walka zamiast pasywności może paradoksalnie sprawić, że przestaniesz się czuć jak niemogące nic dziecko. 

Aut. Katarzyna Szełemej-Pobożniak

Zdjęcie: Obraz z Muzeum Sztuk Pięknych w Hawanie, niestety nie pamiętam nazwiska artysty.i 

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *